Friday, October 28, 2016

TOSKANIA - UROKI SAN GIMIGNANO I MONTERIGGIONI



Trzeciego dnia pobytu w Toskanii obudziła mnie krzątanina Gośki.  Po chwili leniuchowania w łóżku i słuchania ptasich treli, wyjrzałam przez okno i widok zaparł mi dech w piersiach ...



Nasz hotel znajdował się 1 kilometr od miejscowości Quercegrossa. Był bardzo pięknie położony i z jego terenu roztaczał się wspaniały widok na okolicę.  Śniadanie w formie bufetu można było jeść wewnątrz lub na tarasie. My wybrałyśmy taras, skąd mogłyśmy delektować się jedzeniem i krajobrazem. Coś dla ciała i dla ducha.  Śniadanie było bardzo bogate.  Każdy mógł tam znależć coś dla siebie: płatki, jogurty, owoce, wędlina, sery, jajka, pomidory i oczywiście mnóstwo słodkości. Znakomita kawa.  
Po śniadaniu poszłyśmy na krótki spacer po ogrodzie hotelowym.






SAN GIMIGNANO

Na ten dzień zaplanowałyśmy zwiedzanie San Gimignano i Monteriggioni.  Obie miejscowości znałam z poprzednich podróży do Toskanii, ale chciałam, żeby Gośka też je zobaczyła, a dla mnie był to bardzo miły powrót.   
San Gimignano to urocze, niewielkie miasteczko położone na wzgórzu i wyróżniające się górującymi nad dachami średniowiecznymi wieżami. W Średniowieczu San Gimignano leżało na głównym szlaku pielgrzymkowym.  Liczni pielgrzymi wędrujący przez miasto spowodowali wzbogacenie się lokalnych kupców.  Pragnąc pochwalić się statusem materialnym, kupcy chcieli budować sobie wysokie domy. Bardzo ciasna zabudowa miejska nie pozwalała na to i dlatego konstruowano wieże, które łatwiej było wcisnąć pomiędzy istniejące budynki. Powstało ich aż ... 72 a do dziś zachowało 14.  W XIV wieku zaraza doprowadziła do upadku San Gimignano i ponownie odkryto je dopiero w XIX wieku jako atrakcję turystyczną.  Obecnie miasteczko tętni życiem i jest jedną z najliczniej odwiedzanych pereł Toskanii.

Wieże San Gimignano




San Gimignano jest pełne uroczych uliczek, pnących się raz w górę raz w dół i otoczone średniowiecznymi murami.  Roztacza się się z niego widok na wzgórza, winnice i pola. Wzdłuż głównej ulicy usytuowane są liczne sklepiki oferujące pamiątki,  wyroby z oliwnego drewna,  piękne bawełniane obrusy w typowe toskańskie wzory, sery pecorino, wędliny z dzika (cinghiale) i oczywiście wina. San Gimignano słynie z dwóch gatunków wina. Jeden z nich to biała i wytrawna Vernaccia di San Gimignano, a drugi to słodkie i mocne Vin Santo. Bardzo lubię każde z nich :)  Vin Santo leżakuje w drewnianych beczkach minimum 3, a nierzadko 10 lat, jest winem deserowym i tradycyjnie spożywa się je razem ze słodkimi ciasteczkami - sucharkami zwanymi cantucci. U nas moczy się sucharki lub herbatniki w herbacie, Toskańczycy moczą cantucci w Vin Santo.  Co jest lepsze ? Trzeba pojechać do Toskanii żeby się przekonać :)  O ile cantucci można kupić w Polsce bez trudu, o tyle nie tak prosto jest znaleźć Vin Santo.

Uliczki, zaułki, sklepiki





Schody katedry zawsze są pełne młodych ludzi i turystów






Jeden z typowych widoków we Włoszech


Wędrując po miasteczku nie mogłyśmy oprzeć się zjedzeniu porcji wspaniałych lodów, kupionych w jednej z wielu lodziarni, chwalących się swoją długoletnią tradycją w produkcji tych lubianych przez większość z nas, cudownie chłodzących w gorący dzień, smakołyków. Prawdziwe, włoskie lody to jest to!


Ogródek przed jedną z lodziarni



Zdecydowałyśmy się też urządzić sobie piknik na  łonie natury. Kupiłyśmy pyszną kiełbasę i szynkę z dzika, pomidory, pieczywo i owoce. Przed wyjazdem z San Gimignano poszłyśmy na spacer wzdłuż murów miejskich, skąd roztaczały się fantastyczne widoki na miasto i okolicę. Tam znalazłyśmy ławeczkę i spędziłyśmy kwadrans lub dwa delektując się toskańskimi specjałami.  Było pięknie i bardzo smacznie.


Zawsze kojarzone z Toskanią cyprysy ...






Po tym prostym i lekkim posiłku przyszła pora pożegnać się z pięknym, skąpanym w słońcu San Gimignano. W drodze do Monteriggioni niebo zasnuły ciemne chmury. Po przekroczeniu bramy miejskiej poczułyśmy na twarzy pierwsze krople deszczu. 

MONTERIGGIONI

foto: flickr/Aldo Cavini Benedetti

Monteriggioni to jedno z najlepiej zachowanych warownych miasteczek średniowiecznych w całych Włoszech. Nadal otaczają je trzynastowieczne mury w niezmienionym kształcie. Mają 570 metrów długości. Nigdy ich nie restaurowano. Przekraczając jedną z dwóch bram prowadzących do grodu możemy poczuć się przez chwilę jak przeniesieni w czasie ...

Porta Roma, brama, która nas na chwilę przeniosła 7 wieków wstecz .... 


Nietrudno wyobrazić tu sobie rycerzy na koniach i damy w lektykach.  Słyszycie tętent kopyt?  Monteriggioni również w deszczu ma mnóstwo uroku. Oczywiście nie lało jak z cebra, także bez problemu można było obejść to maleńkie, średniowieczne cudo dookoła bez parasolki lub peleryny. A po drodze mijałyśmy pomysłowe i pełne uroku wystawy sklepowe, zaglądając od czasu do czasu do środka. Kiedy zaczęło mocniej padać weszłyśmy do kafejki na kawę i ciasteczko. Pochmurne niebo spowodowało, że w Monteriggioni nie było tłumów i można było swobodnie zaglądać we wszystkie zakątki.





Pieve di Santa Maria Assunta


Piazza Roma




Wyroby ze skóry i śliczna ceramika





Toskańskie specjały



Porta Fiorentina, brama północna od strony Florencji



Monteriggioni leży w prowincji sieneńskiej. Można się tu dostać autobusem z Sieny, Florencji, Pisy czy Volterry.  Licznie ściągają do grodu nie tylko turyści, ale również architekci, historycy, znawcy i miłośnicy Średniowiecza.

Po kolejnym dniu obcowania z piękną architekturą i wspaniałym krajobrazem przyszedł czas na kolację w przydrożnej knajpce i sen w hotelowym łóżku. Następnego dnia czekała nas przecież porcja nowych wrażeń.  


Sunday, October 16, 2016

Po długiej, długiej przerwie .... TOSKANIA !

Czuję się trochę nieswojo wracając do pisania po półtorarocznej przerwie ...  Nie będę się tłumaczyć. Czasem tak bywa ...
Ostatnio pisałam o Dordogne, moim miejscu na ziemi, i obiecywałam dalsze odcinki. Będą, ale trochę później. Teraz chciałabym napisać o mojej ostatniej wyprawie, czyli powrocie po latach do Toskanii. O Toskanii napisano już właściwie wszystko a na pewno bardzo dużo. Może to co ja mam do powiedzenia będzie tylko powtórzeniem, a może jednak znajdziecie tu coś co Was zainteresuje, zainspiruje lub na chwilę przeniesie w trochę inny świat. 
O powrocie do Toskanii myślałam już od dłuższego czasu. Wstępnie planowałam  wyjazd w czerwcu, ale dopiero pod koniec czerwca mogłam zająć się organizacją. Na początku lipca kupiłam w tanich liniach 2 bilety do Pizy na drugą połowę września dla mnie i mojej przyjaciółki od kołyski, Gośki. Zarezerwowałam 4 miejsca noclegowe (w Pizie, koło Sieny, w Montepulciano i niedaleko Florencji. Na lotnisku wypożyczyłyśmy mały samochodzik, który przez tydzień znakomicie nam służył i ani razu nie sprawił zawodu. Do hotelu San Tommaso dotarłyśmy około północy. Nasz pokoik znajdował się na samej górze i musiałyśmy się tam wspinać z walizkami po schodach, bo w starej kamienicy nie było windy. Nie stanowiło to problemu, ponieważ budynek nie był wysoki. Niemiłą niespodzianką był brak okna w pokoju (było tam tylko na stałe zasłonięte i zamknięte okno dachowe).  Brak klamki w łazience od strony wewnętrznej nas tylko rozbawił. Hotelik ma 3 gwiazdki, ale myślę, że zawdzięcza je wyłącznie lokalizacji. Podczas krótkiego, nocnego spaceru okazało się, że jesteśmy zaledwie jakieś 250 m od Campo dei Miracoli, czyli największej atrakcji Pizy, placu, na którym znajduje się najsłynniejsza krzywa wieża świata.  Krzywa wieża to dzwonnica katedry Santa Maria Maggiore. Oprócz nich na Placu Cudów znajduje się jeszcze ogromne baptysterium.  W nocy na placu było zupełnie pusto, tylko my i trzy wspaniałe budowle.     Ta jedyna noc w Pizie była dla nas dość krótka. Rano, po mizernym śniadaniu hotelowym, wyruszyłyśmy na zwiedzanie miasta. 20 września dzień był piękny i słoneczny.  Na Placu Cudów czekały już na nas tłumy turystów ...

Campo (zwane również Piazzą) dei Miracoli (Plac lub Pole Cudów)

Katedra Santa Maria Maggiore


Dzwonnica (po włosku campanila) , czyli słynna Krzywa Wieża


Baptysterium



Z Placu Cudów, malowniczą uliczką, udałyśmy się w stronę rzeki Arno, żeby zobaczyć trochę inną część Pizy. Ten spacer okazał się dla mnie niefortunny, gdyż dałam się okraść ulicznemu handlarzowi, kiedy robiłam zdjęcie smakowitych crostini, wabiących klientów do jednej z restauracji.



Powiem szczerze, że to wydarzenie skutecznie zepsuło mi humor na cały dzień. Na szczęście w wyciągniętym z plecaka portfelu nie miałam całej gotówki ani kart kredytowych. Nie jest to jednak przyjemne uczucie i wszystkich uczulam, że takie rzeczy się zdarzają i nie można spuszczać z oczu torebek i plecaków, kiedy otaczają nas tłumy ludzi.
Po krótkiej przerwie na łyk wody i opanowanie emocji kontynuowałyśmy spacer po urokliwej Starówce.  Nasz wzrok co chwilę przyciągał jakiś ciekawy element dekoracji, piękna architektura a nawet wspaniałe warzywa na małym, lokalnym targu w sercu miasta.










Nadrzeczna część miasta okazała się bardzo malownicza. Chmurki i piękna zabudowa odbijające się w wodach Arno wyglądały fantastycznie.  Spędziłyśmy tam dobrą chwilę, gdyż ja nie mogłam przestać robić zdjęć ...





Znad rzeki, nieco szybszym krokiem, poszłyśmy prosto do samochodu, żeby wyruszyć nad morze. Gośka miała nadzieję się wykąpać.  A tego dnia jeszcze musiałyśmy dotrzeć do Quercegrossy, położonej w okolicach Sieny, a to oznaczało pokonanie ponad 200 kilometrów wąskimi drogami. Dość szybko udało nam się dotrzeć do Mariny di Pisa, która okazała się o tej porze roku cicha i spokojna, prawie bezludna.  Tam zjadłyśmy lunch (pyszne kanapki z różnymi pastami, wędliną i warzywami).
Było bardzo wietrznie, więc kąpiel nie doszła do skutku i skończyło się na spacerze.



Obdarzyłyśmy pełnym zaufaniem nasz GPS i wyruszyłyśmy w dalszą drogę. Postanowiłam nigdzie się nie zatrzymywać i dotrzeć do celu na 19.  Niestety w praktyce okazało się to znacznie trudniejsze...  Skomplikowany adres hotelu, który wprowadziłam do systemu spowodował, że o 19.30 znalazłyśmy się jakieś 20 kilometrów od naszego miejsca noclegowego, nie mając pojęcia w którą stronę się kierować ...  W takiej sytuacji mogą pomóc wyłącznie dobrzy ludzie. Podjechałyśmy do stojącej przy drodze pizzerii i tam przemiły Włoch, mówiący dobrze po angielsku, zadzwonił do naszego hotelu, dopytał się o drogę z punktu, w którym się zatrzymałyśmy i dokładnie wytłumaczył nam jak dojechać. Poczułyśmy wielką ulgę i ... głód.  Skusiłyśmy się na pizzę, która okazała się przepyszna. Na koniec tego pełnego wrażeń dnia, zmęczone, najedzone i zadowolone, w ładnym i wygodnym pokoju hotelowym otworzyłyśmy butelkę kupionego po drodze białego wina ...
Ciąg dalszy nastąpi ...