Liguria
I took quite a long break after my last post, but I am back again. This time I would like to share with you my photos and impressions from Liguria, the most western region in Italy that directly borders with Provence. I didn't spend a lot of time there, maybe 10 days altogether during 2 visits, but my memories of the place are very colorful and pleasant. The region is mountainous and has a beautiful riviera. There are many charming villages in the mountains and on the sea, and a lot of olive groves. Liguria is famous for very good olive oil, tasty olives and different olive products.
A Village on the Hill
Liguria 2009
Po dłuższej przerwie wreszcie wracam do pisania. Tym razem chcę się podzielić wspomnieniami, zdjęciami i wrażeniami z moich 2 wizyt w Ligurii, regionu Włoch bezpośrednio graniczącego z ... Prowansją. Zanadto się więc nie oddalam od miejsca, któremu poświęciłam 21 wpisów.
Podczas pierwszej, krótszej, rodzinnej wizyty w Ligurii, wynajęliśmy małe mieszkanie w miejscowości, której nazwy nie pamiętam, ale pamiętam bardzo miłych właścicieli, którzy obdarowali nas koszem świeżych fig, i od których kupiliśmy wspaniałe przetwory, spałaszowane przez nas z apetytem w następnych dwóch dniach. Zatrzymaliśmy się tam w drodze z Dordogne na lotnisko we Włoszech, z którego ja musiałam lecieć z powrotem (koniec urlopu), a mój syn ze swoim tatą mieli jeszcze jechać do Umbrii. Choć pobyt w Ligurii był krótki, udało nam się zaskakująco dużo zobaczyć. Miejsca, które najbardziej utkwiły mi w pamięci to te, które polecała, i o których opowiadała mi Ania, będąca tam na dwutygodniowym urlopie rok wcześniej. Borgomaro, Imperia, Valloria i Dolceaqua. Każde inne i każde piękne.
Jeden z dwóch dni zakończyliśmy w prześlicznej, średniowiecznej miejscowości Dolceaqua, pełnej wąskich uliczek, schodków, przejść podziemnych, położonej w dolinie Nervii. Dolceaqua składa się z dwóch części, starej o nazwie Terra i nowszej, dziewiętnastowiecznej, nazywanej Borgo. Są one połączone pięknym, średniowiecznym mostem kamiennym.
Borgomaro
Liguria nie jest taka wychuchana i dopieszczona jak Prowansja. Jest bardziej obdrapana, miejscami zaniedbana, ale mimo to ma mnóstwo uroku i to zupełnie innego niż zachodnia sąsiadka. Jest tam trochę chaosu, "artystycznego" nieładu i miejscami niestety śmieci, ale piękny krajobraz, mili mieszkańcy, ciekawa architektura i pyszne jedzenie przyciągają jak magnes. Na każdym kroku można spotkać młyny oliwne i firmy produkujące wspaniałe oliwki i inne przetwory z warzyw i tuńczyka.
Dolceaqua
Jeden z dwóch dni zakończyliśmy w prześlicznej, średniowiecznej miejscowości Dolceaqua, pełnej wąskich uliczek, schodków, przejść podziemnych, położonej w dolinie Nervii. Dolceaqua składa się z dwóch części, starej o nazwie Terra i nowszej, dziewiętnastowiecznej, nazywanej Borgo. Są one połączone pięknym, średniowiecznym mostem kamiennym.
Drugiego dnia odwiedziliśmy Imperię, stolicę prowincji oraz Vallorię, absolutnie niezwykłą górską wioskę, w której zrobiłam niesamowitą ilość zdjęć w przeliczeniu na kilometr kwadratowy.
Imperia jest sporym miastem nadmorskim, kolorowym i pełnym słońca. Wzdłuż nabrzeża stoją tam zacumowane bardzo drogie jachty, a na lądzie niezliczone knajpki i kafejki czekają na klientów. Kawa jest pyszna i tania.
Valloria jest położona w górach, 15 kilometrów od Imperii. Jest to bardzo stara wioska, w której zostało już chyba niewielu mieszkańców, za to ponad 100 drzwi do domów, magazynów, schowków jest pięknie pomalowanych przez artystów, którzy przyjeżdżają tam co roku w sierpniu i podczas "A VALLORIA FAI BALDORIA", lokalnego święta, malują kolejne stare drzwi. Kibicują im mieszkańcy i turyści. Świętu towarzyszy oczywiście dobre jedzenie.
Ta krótka wizyta w Ligurii pozostawiła we mnie pewien niedosyt i 4 lata później wróciłam tam na tydzień z synem i Martą, moją chrześnicą. Podróż do Włoch była trochę skomplikowana, ponieważ bezpośrednio przed urlopem byłam służbowo w Bawarii. W związku z tym Marta i Mariusz dolecieli do mnie do Monachium, gdzie wynajęłam samochód, którym dotarliśmy na miejsce. Wcześniej odkryłam, że niedokładnie sprawdziłam odległość i okazało się, że musze w dość krótkim czasie pokonać 700 kilometrów, zamiast 400 jak mi się wydawało .... Do punktu docelowego dojechaliśmy przed północą. Dwa lub trzy miesiące przed podróżą znalazłam przez internet domek w górach, na wysokości Finale Ligure. Finale Ligure składa się z 3 części: nadmorskiej Finalmariny, centralnej Finalpii i cudownego, średniowiecznego, otoczonego murami Finalborgo. Finalborgo mnie całkowicie zauroczyło i codziennie zjeżdżałam tam na kawę (około 5 kilometrów w jedną stronę). Każdego dnia siadałam w tej samej knajpce i zamawiałam kawę i świeżo wyciskany sok z pomarańczy. To wszystko kosztowało 3 i pół euro. W Polsce za tę kwotę kupiłabym tylko kawę (!) Trzeciego dnia już nic nie musiałam mówić, ponieważ kiedy tylko wchodziłam do kafejki uśmiechnięta pani wyciągała pomarańcze, a miły pan robił dla mnie caffe lungo. Siadałam zawsze na zewnątrz i patrzyłam na przepiękną bramę miejską i góry. Czasem towarzyszyła mi Marta. Synek wolał dłużej pospać. Po kawie szłam do piekarni po świeże pieczywo na śniadanie.
I tak czas tego krótkiego, tygodniowego urlopu dobiegł końca. Ostatniego wieczoru dołączył do nas tata Mariusza, który jechał razem z nim do Prowansji na prawie dwa miesiące. Szczęściarz :) Ale zanim rozstaliśmy się w sobotę rano, piątkowy wieczór spędziliśmy w fantastycznej restauracji, poleconej przez właścicieli naszego domku. Było to miejsce, w którym każdego wieczoru serwowano wszystkim jeden zestaw pysznych dań. Menu w piątek obejmowało wyłącznie owoce morza (poza deserem) i w jego skład wchodziły różne ryby, rybki, mule, krewetki i inne smakołyki. Do jedzenia podawano bardzo dobre domowe wino, a dla naszego małolata były napoje bezalkoholowe. Kolacja była obfita i niezwykle smaczna. Prawdziwie domowe liguryjskie jedzonko. Cena całego zestawu z winem wynosiła 30 euro od osoby. Dodatkowo z restauracji roztaczał się fantastyczny widok na góry.
W sobotę rano panowie wyruszyli na zachód, a my z Martą na północny wschód do Monachium. Ledwo zdążyłyśmy na samolot .... (pamiętacie 700 kilometrów zamiast wyimaginowanych 400 ?) Na szczęście udało się :)
Imperia jest sporym miastem nadmorskim, kolorowym i pełnym słońca. Wzdłuż nabrzeża stoją tam zacumowane bardzo drogie jachty, a na lądzie niezliczone knajpki i kafejki czekają na klientów. Kawa jest pyszna i tania.
Imperia
Valloria
Valloria jest położona w górach, 15 kilometrów od Imperii. Jest to bardzo stara wioska, w której zostało już chyba niewielu mieszkańców, za to ponad 100 drzwi do domów, magazynów, schowków jest pięknie pomalowanych przez artystów, którzy przyjeżdżają tam co roku w sierpniu i podczas "A VALLORIA FAI BALDORIA", lokalnego święta, malują kolejne stare drzwi. Kibicują im mieszkańcy i turyści. Świętu towarzyszy oczywiście dobre jedzenie.
Malowidła i instalacje są każdego roku odnawiane, aby zawsze cieszyć oko oglądających.
Zachód słońca nad Vallorią
Liguria 2013
Ta krótka wizyta w Ligurii pozostawiła we mnie pewien niedosyt i 4 lata później wróciłam tam na tydzień z synem i Martą, moją chrześnicą. Podróż do Włoch była trochę skomplikowana, ponieważ bezpośrednio przed urlopem byłam służbowo w Bawarii. W związku z tym Marta i Mariusz dolecieli do mnie do Monachium, gdzie wynajęłam samochód, którym dotarliśmy na miejsce. Wcześniej odkryłam, że niedokładnie sprawdziłam odległość i okazało się, że musze w dość krótkim czasie pokonać 700 kilometrów, zamiast 400 jak mi się wydawało .... Do punktu docelowego dojechaliśmy przed północą. Dwa lub trzy miesiące przed podróżą znalazłam przez internet domek w górach, na wysokości Finale Ligure. Finale Ligure składa się z 3 części: nadmorskiej Finalmariny, centralnej Finalpii i cudownego, średniowiecznego, otoczonego murami Finalborgo. Finalborgo mnie całkowicie zauroczyło i codziennie zjeżdżałam tam na kawę (około 5 kilometrów w jedną stronę). Każdego dnia siadałam w tej samej knajpce i zamawiałam kawę i świeżo wyciskany sok z pomarańczy. To wszystko kosztowało 3 i pół euro. W Polsce za tę kwotę kupiłabym tylko kawę (!) Trzeciego dnia już nic nie musiałam mówić, ponieważ kiedy tylko wchodziłam do kafejki uśmiechnięta pani wyciągała pomarańcze, a miły pan robił dla mnie caffe lungo. Siadałam zawsze na zewnątrz i patrzyłam na przepiękną bramę miejską i góry. Czasem towarzyszyła mi Marta. Synek wolał dłużej pospać. Po kawie szłam do piekarni po świeże pieczywo na śniadanie.
Mój codzienny widok przy porannej kawie ...
My view when having the morning coffee ...
Wieczorny widok na Finalborgo
An evening view of Finalborgo
Jeden z wieczorów w Finalborgo okazał się wyjątkowy. Mieliśmy szczęście trafić na święto, podczas którego w kilku zakątkach miasteczka odbywały się na świeżym powietrzu różne koncerty i pokazy. Było po prostu pięknie.
Finale Ligure
W Finale Ligure Mariusz z Martą poszli się wykąpać w morzu, a potem było bieganie po sklepikach poszukiwanie drobnych upominków dla przyjaciół i rodziny. Wcześniej kupiliśmy znakomite liguryjskie smakołyki w firmowym sklepie producenta Fratelli Carli w Imperii. Tam też zwiedziliśmy ich prywatne muzeum oliwy, posiadające piękną kolekcję starych przedmiotów związanych z uprawą oliwek i ich przetwórstwem. Oliwki i różne pasty, które kupiliśmy były przepyszne.
Przewodnik nam podpowiedział, że warto jest się wybrać do Albengi. Okazało się, że jest to bardzo ładne miasto, położone między morzem i górami, w którym króluje katedra św. Michała Archanioła. Wąskie, kolorowe uliczki mają dużo uroku. Spacer i lunch zajęły nam kilka godzin, a po powrocie do domu dzieci korzystały z basenu i słońca, a ja w spokoju czytałam książkę.
Albenga - katedra św. Michała Archanioła
Albenga - St Michael Archangel Cathedral
W związku z tym, że Marta nigdy nie była we Francji, a ja miałam bardzo miłe wspomnienia z Menton, postanowiłam zabrać tam dzieciaki na jeden dzień. Jak widzicie Prowansja zawsze jest w pobliżu :)
Menton oczywiście jest tak piękne jak je zapamiętałam z pierwszego pobytu w Prowansji.
Najstarsza część miasta jest w różnych kolorach ochry. Uliczki pną się w górę, a widoki zapierają dech w piersiach. Mili mieszkańcy zagadują z okien i życzą miłego dnia.
Dzieci od zwiedzania wolały plażę i morze, także sama wędrowałam po tej pięknej, zadbanej i niezwykle czystej starówce.
Menton, Francja (France)
Widok z Menton na Riwierę Liguryjską
The view from Menton towards Liguria
Starówka Menton
Menton Old Town
I tak czas tego krótkiego, tygodniowego urlopu dobiegł końca. Ostatniego wieczoru dołączył do nas tata Mariusza, który jechał razem z nim do Prowansji na prawie dwa miesiące. Szczęściarz :) Ale zanim rozstaliśmy się w sobotę rano, piątkowy wieczór spędziliśmy w fantastycznej restauracji, poleconej przez właścicieli naszego domku. Było to miejsce, w którym każdego wieczoru serwowano wszystkim jeden zestaw pysznych dań. Menu w piątek obejmowało wyłącznie owoce morza (poza deserem) i w jego skład wchodziły różne ryby, rybki, mule, krewetki i inne smakołyki. Do jedzenia podawano bardzo dobre domowe wino, a dla naszego małolata były napoje bezalkoholowe. Kolacja była obfita i niezwykle smaczna. Prawdziwie domowe liguryjskie jedzonko. Cena całego zestawu z winem wynosiła 30 euro od osoby. Dodatkowo z restauracji roztaczał się fantastyczny widok na góry.
W sobotę rano panowie wyruszyli na zachód, a my z Martą na północny wschód do Monachium. Ledwo zdążyłyśmy na samolot .... (pamiętacie 700 kilometrów zamiast wyimaginowanych 400 ?) Na szczęście udało się :)