Saturday, December 10, 2016

W DRODZE Z SIENY DO MONTEPULCIANO, NIESPODZIEWANE SPOTKANIE I CO NAS CZEKAŁO NA MIEJSCU


MONTALCINO

Po drodze z Sieny do Montepulciano, gdzie miałyśmy spędzić kolejne 2 noce, podziwiałyśmy fantastyczne krajobrazy Val d'Orcia, czyli doliny rzeki Orcia, chyba najpiękniejszego regionu Toskanii. 
Oprócz podziwiania natury, naszym celem tego dnia było również zwiedzenie kolejnego małego i jakże pięknego miasteczka, Montalcino. Wielbiciele wina zapewne kojarzą tę nazwę z jednym z najlepszych, luksusowych i najbardziej znanych toskańskich win, czyli Brunello di Montalcino. To niezwykłe czerwone wino długo dojrzewa, nawet 10 lat i można je przechowywać przez kolejnych kilkadziesiąt. Dlatego też brunello jest drogie i nie kupiłyśmy go sobie do kolacji.  Ale kilka razy miałam okazję je próbować i potwierdzam, że jest znakomite .... 






Montalcino to typowe dla Toskanii miasteczko, pięknie położone na wzgórzu. Podobno założyli je Etruskowie a swój rozkwit przeżywało w Średniowieczu w związku z przebiegającą w pobliżu Via Francigena. Via Francigena łączyła Francję z Rzymem i korzystali z niej kupcy, wojsko i pielgrzymi. Amatorzy historii i pieszych bądź rowerowych wędrówek nadal organizują wyprawy korzystając z tej trasy.
Montalcino otaczają średniowieczne mury i do miasta wchodzi się przez wąską i wysoką bramę.



Po prawej stronie od bramy, w murach twierdzy, znalazło w XVI wieku schronienie 650 sieneńskich rodzin, uciekających przed prześladowaniami Florentczyków, po klęsce zadanej Sienie przez Florencję.



Z murów miejskich roztacza się piękny widok na miasteczko i okolicę.  Za wejście na mury trzeba jednak zapłacić kilka euro. Jeśli ktoś nie ma ochoty się wspinać po schodach, ma lęk wysokości lub woli wydać te pieniążki na lody, kawę lub kanapkę, bez problemu może podziwiać widoki z wielu punktów w mieście.




We wrześniu w przydomowych ogródkach można spotkać słoneczniki, granaty i ku naszemu zaskoczeniu żółte, jesienne krokusy.





Tam gdzie nie ma ogródków, w ścisłym centrum, domy są ozdabiane roślinnością w doniczkach. Dlatego uliczki mają w sobie tyle uroku i można chodzić nimi godzinami. Co chwilę spotyka się też cudowny sklepik z lokalnymi produktami lub piękny kościółek o ciekawej architekturze.










I jeszcze jeden rzut oka na okolicę, zakupy spożywcze i nadeszła pora wyruszać do Montepulciano.



Te pola w maju są zielono - czerwone, kiedy pokrywają je dywany z maków.  Marzę o tym, żeby znaleźć się tam właśnie wtedy.  No ale to przyszłość. Na razie skupiam się na tym co widziałyśmy we wrześniu.  Kiedy minęłyśmy San Quirico d'Orcia, którego nie zdążyłyśmy zobaczyć, nagle naszym oczom ukazał się niecodzienny widok. Po obu stronach drogi zobaczyłyśmy prawie tłum fotografów ze statywami i ogromnymi obiektywami. Na oko było ich około 30.  I co było bardzo dziwne - żadnego zaparkowanego samochodu w zasięgu wzroku.  Mogło to oznaczać tylko jedno - niezwykłe widoki.  Oczywiście musiałam się zatrzymać.  Gdy wysiadłyśmy z samochodu mówiąc coś do siebie po polsku, usłyszałyśmy nagle powtórzone wiele razy "dzień dobry" i "witamy".  Okazało się, że po pierwsze trafiłyśmy na grupę fotografów z Polski, którzy przyjechali do Toskanii z Wrocławia i tu podróżowali po najpiękniejszych punktach widokowych, aby robić wspaniałe zdjęcia toskańskiego krajobrazu o wschodzie i zachodzie słońca. Wynajęty autokar przywoził ich w określone miejsce i zostawiał na pewien czas, po czym zabierał i jechali dalej zgodnie z programem. Po drugie, przypadkowo znalazłyśmy się w najczęściej fotografowanym miejscu w Toskanii. Niestety przyjechałyśmy odrobinę za późno. Słońce zdążyło się schować i ominęła nas zarówno magiczna godzina jak i spektakularny zachód.  Ale spotkanie było bardzo miłe.






LA PIEVINA

Kiedy dotarłyśmy do La Pieviny pod Montepulciano, było już ciemno.  Nasza gospodyni okazała się przemiłą osobą, a lokum fantastyczne.  Był to apartament składający się z kuchni z jadalnią i dużym salonem, 2 sypialni i łazienki. Otaczał go duży ogród. Właściciele mieszkali w sąsiednim domu. Wcale nie szukałam tak dużego miejsca na nocleg, ale trafiłam na wyjątkową okazję i w tym konkretnym terminie kosztował tyle samo co pokój dwuosobowy w innych miejscach. Na stole czekał na nas kosz z winem, konfiturami, owocami i pomidorami. Przygotowałyśmy w naszej kuchni prawdziwą ucztę.,pogadałyśmy i .... padłyśmy ze zmęczenia.  Wstałyśmy rano około 8, gdyż śniadanie było serwowane do 10.   Gośka otworzyła okna w obu pokojach i ochom i achom nie było końca ...



Śniadanie było podawane w dolnej części domku dla gości, do której trzeba zejść schodkami z ogródka.  Pogoda była przepiękna, więc jadłyśmy pod parasolem na zewnątrz, Bufet znajdował się w środku i był imponujący.  


Gospodyni sama piekła wszystkie ciasta (Włosi właśnie to jedzą na śniadanie), dżem był też własnej roboty a pomidory i pomarańcze pochodziły z otaczającego nas ogrodu.  Każda z nas dostała taką kawę, jaką lubi najbardziej, przygotowaną z ekspresu, ale zgodnie z indywidualnymi preferencjami :)  Pani nas poinformowała, że oliwa, ocet winny, wino i wszystkie inne wiktuały w naszym mieszkanku również były przez nich wyprodukowane.  A porozumiewałyśmy się mieszaniną różnych języków i za pomocą rąk .... :)  Było to fantastyczne. Dowiedziałyśmy się dokąd musimy koniecznie pojechać i zgodnie z tym zaplanowałyśmy cały dzień.  Gośka wzięła jeszcze od Pani kilka przepisów na ciasta.
Zanim się dziś pożegnamy, muszę się przyznać, że najbardziej lubię noclegi w takich właśnie miejscach. Mili gospodarze, z którymi można porozmawiać, duże pomieszczenia, przestrzeń, piękne otoczenie.  Żaden hotel mi tego nie zastąpi.

Tu mieszkałyśmy ...



Cudnie, prawda ?

Za kilka dni zaproszę Was do Pienzy, Monticchiello i Bagno Vignoni.
Ciao !